czwartek, 24 sierpnia 2017

Wyścig górski nad morzem.

 
W tamtym tygodniu pojechałam z rodzicami na wakacje. Miejscem docelowym było Władysławowo, gdzie mieliśmy nocleg. Siedzenia na plaży całymi dniami jest nudne, polecam zwiedzić Muzeum Obrony Wybrzeża na Helu oraz Westerplatte w Gdańsku. 

W tym roku oprócz zwiedzania nadmorskich miejscowości w planach był również wyścig górski nad morzem, czyli 20 Grand Prix Sopot-Gdynia. Słysząc to wiele osób jest mocno zdziwionych lub wybucha śmiechem. „Jak? Wyścig górski… nad morzem!? Chyba kpisz…” Wszystko da się zrobić, trzeba tylko chcieć. Rzeczywiście występują tam wzniesienia, bo górką to bym tego nie nazwała, są również całkiem ciekawe zakręty. Na dłuższych prostych zawodników zwalniają szykany, z reguły omijane, jednak zdarzają się bliskie spotkania.


Sobotnia aura nie sprzyjała kierowcom, nawierzchnia była śliska, co powodowało sporą ilość wypadków i opóźnienia. Podczas podjazdu treningowego w opony wjechał Rafał Michalczak, który jednak szybko wyruszył z powrotem na trasę. Maciej Sołobodowski trochę bardziej zdemolował szykany na rondzie, a zarazem swój samochód, więc przez resztę przejazdu stojąc w bezpiecznym miejscu obserwował zmagania innych kierowców. 
Zawodnikom, którzy jechali w Sopocie po raz pierwszy brakowało drugiego treningu, który został odwołany. „W sobotę brakło mi tego drugiego treningu, odwołanego ze względu na stratę czasu spowodowaną neutralizowaniem oleju i wypadkami. Widziałem trasę pierwszy raz w życiu i z jej nie bardzo łatwą specyfiką po prostu nie czułem się wystarczająco pewnie. Jednak podczas sobotnich przejazdów na tyle zapoznałem się z trasą, że w niedzielę pojechałem szybko i równo.” powiedział mi Marcin Kacperek. 

Podczas przejazdu wyścigowego zdjęcia robiłam na PO 11. Mokra nawierzchnia dawała o sobie znać. W szykanę uderzyli m.in.: Michał Żywarski i Szymon Piękoś, a Piotr Jurkowski postanowił objechać szykanę z drugiej strony… Fiat wszędzie się zmieści. ;) Duża prędkość przy wyjściu z szykany spowodowała, że Piotr Ostrowski wjechał na pobocze, na którym stałam ja… - Miło było, żegnaj świecie, zaraz Cię Ostrowski zmiecie. - Na szczęście kierowcy udało się uratować sytuację i pojechać dalej, aleee ciepło się zrobiło, a zdjęcia kolejnych kilku samochodów wyglądały… tego zdjęciami nazwać nie można. O sobotniej rundzie niektórzy chcieliby zapomnieć: „Cały sezon przygotowywałem się, aby najlepiej pokazać się właśnie tutaj. Za bardzo chciałem i to był błąd. Później ta sytuacja gdzie wjechałem w jakiś olej i wpadłem w drzewa.” powiedział Maciej Sołobodowski, który pierwszy dzień zmagań zakończył na lawecie.



Druga szansa, czyli niedzielne zmagania zawodników z trasą, które były już mniej wypadkowe i bardziej pewne ze względu na suchą trasę. Cały wyścig przebiegł w miarę sprawnie z krótkimi przerwami na posprzątanie trasy przez sędziów. Podczas treningów tym razem do szykany „przytulił się” Marcin Wilusz, zawodnik nie uszkodził samochodu i pojechał dalej, a całą rundę zakończył na pierwszym miejscu. Maciej Sołobodowski drugiego dnia bezproblemowo dotarł do mety, dzięki swoim mechanikom, którzy bardzo sprawnie naprawili samochód poprzedniego dnia. Na lawecie do parku maszyn pojechał, oklaskiwany przez kibiców, Jędrzej Szczeniak, uszkodzenie samochodu nie pozwoliło mu na dokończenie wyścigu. W niedzielę robiłam również zdjęcia na górnym parku maszyn. Niespodziewanie zapaliło się BMW Pawła Widawskiego. Dzięki szybkiej akcji zawodników udało się ugasić ogień, a poniesione starty nie były bardzo duże. Brawo chłopaki za błyskawiczną reakcję!


Tak zakończyły się dwa wyścigowe dni, sporo kierowców było na górkach w Sopocie po raz pierwszy. Z punktu widzenia fotografa trasa całkiem ciekawa, łatwo znaleźć dobre miejsce do robienia zdjęć. Bardzo dobry odcinek również dla kibiców, którzy bez problemu mogą przejść ścieżką w lesie na inną część trasy nie przebiegając prze drogę. Rozmawiałam też z zawodnikami, którzy tak ocenili trasę:

„Jechałem tutaj po raz pierwszy; uczyliśmy się zakrętów, które są bardzo szybkie i ustawień auta pod tą dosyć wyboistą trasę.” powiedział Gabriel Kubit.
„Trasa troszkę zmieniona, asfalt nowo położony, dobrze przyczepny można troszkę odważniej na niej pojechać.” dodał Herbi.
„Trasa mi się podobała, mimo że jest krótka. Na tej trasie, ze względu na długość jest ograniczona ilość „atrakcji”, wiec można uznać, że szykany, za którymi generalnie nikt nie przepada coś jednak dodają Mam nadzieję, że uda mi się tu wrócić w przyszłości.” mówił Marcin Kacperek.
„Moja trasa… tutaj się wychowałem właśnie na tym osiedlu, więc tak naprawdę znam ją bardzo dobrze. To momentami bywa zgubne. Fajnie przygotowana lepiej niż w zeszłym roku, niewiele brakuje, aby jechać tu po prostu czysto.” Stwierdził Maciej Sołobodowski.

Moja przygoda w Sopocie dobiegła końca, sama mam nadzieję, że uda mi się tam wrócić. Pomimo, że wyścigi w górach są zupełnie inne to Grand Prix Sopot-Gdynia przyciąga właśnie swoją odmiennością i ma ten klimat, którego nie będzie miał żaden inny wyścig, bo tylko ten jest nad morzem. Ogólnie wszystko naprawdę pięknie, ale dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że w Sopocie są wściekłe komary?? Pogryzione, swędzące kostki to „pamiątka” po sopockim wyścigu… :D

Było bardzo miło Was znowu spotkać. Do zobaczenia na Prządkach!